niedziela, 30 września 2012

Wołanie o pomoc


 
 
Wołanie o pomoc

Ostatni okres w moim trudnym życiu
Żłobił niedbale zmarszczki na mym czole
I kładł się cieniem pod mymi oczami,
Które zapadły spojrzeniem w niedolę
Mej własnej ludzkiej, zwykłej bezradności.
Walczyłem z sobą, walczyłem z innymi,
Chodziłem z twarzą jak pątnik pokutny
Co bez uśmiechu spotyka dzień każdy,
W którym depresja szarością swej nuty
Zaćmiła obraz mej szczęśliwej gwiazdy.
Nie miałem w sobie już żadnej nadziei,
Przestałem wierzyć w cokolwiek i marzyć,
Wiedziałem jedno – jestem utrudzony,
Bo przyszła pewność, że nic się już zdarzyć
Nie może dla mnie, co serce rozgrzewa,
By tam odszukać to, co utraciłem
W sobie i w drugich, w czasie rozproszonym
Idąc przez życie, w tym co roztrwoniłem
Bezmyślnym gestem, czy niebacznym słowem,
Myśl wirowała w głowie mej zmąconej,
Myślałem – ojciec, dom rodzinny, matka...
Przywoływałem ich twarze stracone,
Aby zrozumieć to, co do ostatka
Przekazywali własnym przykładem.
Lecz te powroty do czasu dzieciństw
Nie przynosiły mi nic z ukojenia.
Czułem jak gorzko smakują przeżycia,
Kiedy zostają już tylko wspomnienia
I nic poza tym, co nie jest tęsknotą.
Wiedziałem jedno, że czas, w którym żyłem
Nie znajdzie w sobie samym rozliczenia
Że przeszłość również nic mi nie odkryje,
Bo minęła, a chcąc zrozumienia
Muszę na wszystko popatrzeć od nowa.
Szukałem zatem własnej perspektywy,
Z której wykreślę nowy kąt myślenia,
Aby ratunek przywołać w potrzebie
Budując pomost mego ocalenia
Przed własnym cieniem, który mnie okrywał.
Pragnienie tego, aby się ocalić,
Było wołaniem mnie samego we mnie,
A skierowane było gdzieś do „Dali”
Rządzącej wszystkim cicho, potajemnie,
Wyznaczającej sprawiedliwość w świecie.
Chciałem ją jakoś przekonać – błagając,
By chciała zbliżyć się do mnie małego,
By przemówiła dając mi odpowiedź
Na moje pytanie rzucone: „dlaczego”
Tak bardzo szarpie się po mojej drodze?
Chciałem Jej zadać jeszcze wiele pytań,
Na które próżno wyjaśnień szukałem.
Chciałem Ją samą o sens życia spytać,
Bo właśnie teraz najbardziej się bałem,
Że sens swojego życia utraciłem.
I to błaganie było jak modlitwa,
O której dawno przecież zapomniałem,
A teraz sama we mnie się zbudziła
I ze zdziwieniem czułem, że się bałem
Już mniej jak przedtem – swego zagubienia.
Najpierw zamilkłem jak ktoś zaskoczony
Nagle przez kogoś, a potem w pokorze
Szepnąłem cicho, by nikt nie słyszał,
Tylko Ty jeden w tej Dali: „Mój Boże
To jednak jesteś, choć nie znam Twej Twarzy”
Któż bowiem inny mógł mi odpowiadać
Na głos modlitwy teraz tak żarliwej?
Pamiętam – kiedyś mówiła mi matka –
Że wtedy człowiek czuje się godziwiej
Jeśli nie straci z swym Ojcem kontaktu.
Chociaż nie miałem odpowiedzi w słowie,
Czułem ją wnętrzem własnego wymiaru.
Wiedziałem teraz, że sterany człowiek
Dochodząc klęski i tego obszaru,
Który jest bólem – sam nie pozostaje.
Zacząłem zatem swoje medytacje
Poprzez słuchanie wewnętrznego głosu,
Rzucając w niebo wszystkie gorzkie słowa,
By je odbiło echem swego losu,
Bo jak jest w niebie tak i na ziemi,
Czułem, że echo to jest coraz bliżej,
Że słyszę odzew na moje wołanie
I że samotność i rozpacz odchodzi,
A spływa spokój i nowe czekanie
Na inny wymiar mojej świadomości.
Czekałem zatem na Głos z Wielkiej Dali,
Na to co pytam tak głęboko w duszy.
Wierzyłem Niebu, że ześle odpowiedź,
Bo przecież wiara i góry poruszy
I miłosierdzia otworzy swe bramy.
I tak słuchałem siłą własnej woli
Cały w skupieniu, w czasie, zawieszony
Swojej pamięci, w swojej niewiadomej
Na słowo dali:

„Jesteś już zmęczony,
Przysiądź więc ze mną na skraju wieczności;
Posłuchaj siebie więc we mnie, w swym korzeniu,
Którego ziarno w słowo oprawiłem,
Abyś je odgadł i w nieśmiertelności
Odnalazł klucze, te które zgubiłem
Dla ciebie, w wielkim ogrodzie stworzenia,
Byś mógł powrócić tu poza granice
Czasu, przestrzeni i bytu wszelkiego
Byś poznał wszystkie swoje tajemnice
W mojej tej jednej, ukrytej dlatego
Przede mną samym – bym się też nie strudził..”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz