To pozostałość takiego kanibalizmu z dawnych mrocznych czasów,
A prawdopodobnie po upadku wcześniejszej cywilizacji Atlantów,
Kiedy człowiek musiał zejść do najgorszych koszmarów upodlenia,
Może po potopie lub uderzeniu jakiejś asteroidy, ale to tłumaczenie,
Takie na wyrost, bo nic nas nie usprawiedliwia, głód czy nieszczęścia,
By zasiąść do stołu i fetować sobie innych braci mniejszych mordując!
Szczególnie teraz kiedy mamy w bród wszystkiego i pod dostatkiem,
Już samo to pojęcie w Biblii, że ich dano nam w poruczenie i "opiekę",
Nie świadczy by zjadać ze smakiem wcześniej na ruszcie i przypiekając,
Jak teraz namawiają nas do grilla i na świeżym powietrzu bo dla zdrowia.
http://yogin.pl/trzecie-oko/ezoteryka/845-alchemia-i-tworzenie-nieba-na-ziemi.html
A przecież, to nie o takie nienasycone niebo nam chodzi...
Ani nie o takie, jak to śpiewał jeden z naszych satyryków,
O psim snu o drzewach i wiszących na nich pętach kiełbas.
Na poparcie tego i to z autopsji wiem, że najwyższy % samobójstw w wojsku,
Ma swoje odbicie w narybku młodych żołnierzy sł. zasad. po pracy w ubojni...
Wszyscy byliśmy od dziecka wychowywani przez innych z tym przeświadczeniem,
Że tylko człowiek ciężko pracujący, może zregenerować siły zwierzęcym białkiem,
Pamiętam ociężałość, po sutych i tłustych obiadach niedzielnych w młodym wieku,
Nic bardziej złudnego, nawet budowlaniec wie, że dom buduje się z nowych cegieł,
A nie z materiałów rozbieranego wieżowca, na to wskazuje ekonomia pracy energią!
Wegańska bajka dla
maluchów, którą nadesłała Malwina Sarniak.
Pojechaliśmy z
mamą i tatą na wakacje samochodem. Fajnie mieć wakacje, można spać, ile się chce
i bawić się całymi godzinami i chodzić na dalekie wycieczki. A jak nogi się
zmęczą, to tata bierze na barana i wszystko widać z góry – ma się wtedy
poszerzony horyzont. Chociaż tata nie przemieszcza się z prędkością dźwięku,
więc podróż samolotem to to nie jest, ale zawsze można poprosić o zestawienie na
ziemię i pobiegać, jak się chce poczuć wiatr we włosach.
Pewnego dnia
szliśmy sobie zielonymi łąkami. W pewnym momencie usłyszałem głośny ryk i
dostrzegłem krowę – była całkiem blisko. Widziałem już krowy, ale raczej z
daleka. Spotkanie oko w oko z krową to co innego. Była przeogromna, miała duże
rogi, ogromny pysk i niezwykłe, wielkie, smutne oczy. Mamo dlaczego ona tak
smutno patrzy? Krowa znów zaryczała. Mama odparła, że krowy ryczą i że ona nie
rozumie krowiego języka.
Ale byłem uparty
– smutek w jej oczach miał przecież jakiś powód. Niedaleko była gospodyni.
Podbiegłem do niej i spytałem: „Proszę pani, dlaczego ta krowa tak ryczy?” Głupie pytanie. Ryczy i
już. Ale głupie pytanie czy nie, jak nie spytam, to się nic nie dowiem, bo mama
nie rozumie krowiego języka. Gospodyni spojrzała na mnie jakby zdziwiona i nic
nie powiedziała, więc ponowiłem pytanie: „Dlaczego ta krowa tak ryczy i ma takie
smutne oczy?” Mućka? Oho – ona ma imię nawet – pomyślałem. ,,Czy wie pani, że
ona ma smutne oczy?” spytałem znowu. „Tak." - mówi gospodyni - ,,Tęskni za swoim
dzieckiem. Wczoraj sprzedaliśmy jej cielaczka Gwiazdka."
Zgłupiałem – jak
można sprzedać czyjeś dziecko? Jakby mnie ktoś sprzedał obcym ludziom, to bym
chyba zwariował. Kocham moją mamę, chociaż nie zna krowiego języka i tatę,
chociaż czasem krzyknie. Ale to są moi najukochańsi rodzice i nie chciałbym,
żeby mnie ktoś od nich zabierał. Sprawa z cielakiem na tyle mnie zaintrygowała,
że dociekałem dalej. „No dobrze pani gospodyni, ale dlaczego pani sprzedała
Gwiazdka?” „Jak to dlaczego? Żebyś mógł pić mleko. Mleko krowa ma wtedy, gdy
urodzi cielaczka, ale jak cielaczek zostanie, to wypije mleko i nic dla ciebie
nie zostanie mały”. Mały, mały. Nie jestem wcale taki mały. Ale mniejsza o to.
Skoro krowa ma mleko po urodzeniu cielaczka, to jest chyba tak, jak moja mama
miała mleko, kiedy urodziła mnie? Ale jak mama urodziła mnie, to mleko piłem ja,
bo to było mleko mojej mamy. Czyli mleko krowy jest dla cielaka, dla jej
dziecka. To ja już nic nie rozumiem. Przecież nikt nie zabierał mleka od mojej
mamy, żeby nakarmić koty, psy czy krowy. Mleko mamy jest dla jej dziecka. I
lepiej niech tak zostanie.
Widocznie weganie
nabierają rozmachu twórczego, bo dzisiaj otrzymałam prowegańską bajeczkę dla
maluchów, którą nadesłała Malwina Sarniak.
W naszej grupie
przedszkolnej wszyscy się lubimy. No czasem ktoś komuś dokucza, ale tylko
troszeczkę, a potem się godzimy i nie ma problemu.
Ja bardzo lubię Julkę
i chętnie się z nią bawię, bo jest taka wesoła i nigdy nie marudzi. Zawsze się
zgadzamy, w co się będziemy bawić. Ale czasem Julka bawi się z kimś innym, co
nie znaczy, że już mnie nie lubi. Tak było pewnego dnia. Julka bawiła się z
Magdą w jakieś dziewczyńskie zabawy, a ja poszedłem potrenować pompki z
chłopakami.
Ćwiczę sobie, dobrze
mi idzie, Maciek liczy – raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… No miałem
nadzieję, że dojdziemy do 10, ale nagle wydarzyło się coś strasznego.
Przerażający krzyk rozdarł powietrze w naszej sali. Julka! – poznałem jej głos i
natychmiast pobiegłem na ratunek. Skoro tak wrzeszczy, to na pewno złamała nogę,
albo się skaleczyła albo nie wiadomo, co się jeszcze okropnego stało.
Podbiegliśmy do Julki, żeby zbadać sytuację i uratować ją. Ale nie widać, żeby
miała jakieś obrażenia, tylko krzyczy wniebogłosy. Zakryła oczy rękami i skuliła
się cała. Pytam – Jula, co się stało? Boli cię coś? Potrząsnęła głową, czyli
nie. Jula, a może ktoś ci powiedział coś niemiłego? Znów potrząsnęła głową. No
to już nie miałem pomysłu, co może jej być. W końcu wyciągnęła nieśmiało palec w
kierunku ściany, na której wisi taka fajna jabłonka i cicho wyjęczała : „Pa, pa,
pa, pająk…”
O rany! No tego się
można było spodziewać po dziewczynie. Przerażający pająk, straszny potwór
przyszedł ją pożreć, hehehe. Trochę mnie to rozśmieszyło, ale się powstrzymałem
od komentarza, bo by się na mnie obraziła. Nagle Adrian zdjął kapcia z
okrzykiem: „Zaraz go załatwimy!” i już zamierzył się, by rozgnieść kapciem
pająka, kiedy Agnieszka go powstrzymała, dosłownie w ostatniej chwili. „Stój!
Można inaczej. Przecież on jest taki mały, chodzi sobie tylko.” Marcin wziął
kubek pani Ani, a Magda kartonik z naszej gry ,,Gdzie jest Gacek’’. Marcin
nakrył ostrożnie pająka kubkiem, a potem bardzo, bardzo delikatnie wsunął
kartonik między kubek a ścianę. No a potem to już najtrudniejsza sprawa – jak
podnieść ten kubek, żeby pająk nie uciekł. Ale na szczęście pani Ania przyszła z
pomocą – wzięła kubek z kartonikiem i pająkiem ukrytym w środku. Julka się
wreszcie uspokoiła, a my wszyscy obserwowaliśmy, co będzie dalej. Na szczęście
nasza sala jest na parterze, więc pani Ania postanowiła, że wypuścimy go za
okno. Otworzyła kubek już za oknem, na parapecie, a pająk wyskoczył i uciekał co
sił w nogach – wcale mu się nie dziwię – jak ktoś zobaczy takiego wielkiego
kapcia nad sobą, to tylko zwiewa.
Pająk zszedł sobie po
ścianie prosto na trawę. Tam odtańczył taniec radości z okazji uratowania życia.
Potem bardzo grzecznie podziękował dzieciom, że go potraktowały łaskawie i
uratowały przed kapciem Adriana. Ale dzieci już tego nie słyszały, bo znów
zajęły się zabawą, a pająki mówią bardzo cichutko. Mówią cichutko, ale też chcą
żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz