U
stóp Mistrza!
Sięgając
wstecz pamięcią, wiedziałem i czułem, że nie byłem nigdy sam,
Nawet
i wtedy, gdy było bardzo trudno, byłem pewien, że nie jestem sam,
Czułem
Twoją obecność zawsze Panie, choć Cię tu nigdy nie widziałem,
Bo
często nadużywałem Twoją cierpliwość, to jak nad przepaścią stałem.
Próbowałem
w swej zarozumiałości, nawet Cię trochę sprawdzać, aż kiedyś,
Gdy
na chwilę Cię przy mnie jak gdyby zabrakło, poczułem się tak okropnie,
Że
musiałem zejść na same dno rozpaczy, jak Orfeusz za Eurydyką do piekła.
Tam
gdzie myśl samobójcza, nie była mi obca i stała się własnym kompanem!
Uczyłeś
mnie wtedy miłości do życia, bez słów; mowy, dźwięku i wizerunku,
Ucząc mnie w ten
sposób: czucio-wiedzy, ale wyłącznie na bazie doświadczeń!
Gdy
świadomie wstąpiłem na ścieżkę wszystko nagle zaczęło się zmieniać,
I szybko
przyspieszać mego życia bieg, a tym bardziej spokojnie akceptować.
Bo jak
spokojnie przyglądać się będąc obserwatorem cierpienia najbliższych?
A
jednocześnie nie mogąc nic robić, jak stać z boku sparaliżowany i spokojny,
Aby na pewno zostać najmniejszym kosztem sam, czekać, aż się wszystko ułoży.
Po to tylko, aby oddać wszystko „coś własnego” i wylądować w Kudowie sam!
Jako oczyszczony
i samotny, ale wolny za to nie wiem, czy tak małym kosztem!
Mogłem
zaakceptować w końcu siebie i siebie bez własnego ego pokochać!
Czytałem
tylko te książki, które mi tak cudownie polecałeś i posługiwałem,
Nimi
się jako kluczem, do tajemnej wiedzy życia bram i zawsze dostawałem,
Lekcję swej pokory, cierpliwości, dokładności i posłuszeństwa, co przydatne,
Każdemu
z nas, że w końcu kiedyś dostrzegłem to ze zdumieniem i radością,
Że
nie jestem sam! Że Ty zamieszkujesz w sercu mym, jak w foteliku dziecka,
Że
sam już siebie prowadzę tu jako kierowca, a TY z ufnością z tyłu, jak Ania!
Wiem!
Że już nigdy nie będę sam i sam się nie poprowadzę na tej swej drodze.
Teraz
to już wiem, co to znaczy i smakuje, życie, rodzina, samotność i ja sam.
Wiem to również,
że Tobą się wypełnię cały i oddam Tobie to wszystko co mam,
A gdy
w innych już siebie i Ciebie zobaczę, to stanę jak nagi, i na początku drogi!
Szczęśliwy za to, czysty, bez kul u nogi, skutków swych czynów i wad, będę sam!
Sobą i Tobą, teraz już razem i tak, jak sługa i Pan,
Ale wiem, że w dalszej drodze to już nie będę sam!
#
Coś takiego może i niezdarnie napisałem w 2006 roku,
Kiedy mnie wena dopadła w sanatorium Kudowy Zdroju.
Gdy o 4 nad ranem obudził mnie "śmiech" Hanki Bielickiej,
A było to o świcie 9 marca 2006 roku, w chwili jej odejścia.
Gdy o 4 nad ranem obudził mnie "śmiech" Hanki Bielickiej,
A było to o świcie 9 marca 2006 roku, w chwili jej odejścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz